Prolog
Był
wieczór. Ulice świeciły pustkami. Postanowił, że wybierze się
do miasta. Potrzebował zaczerpnąć miejskiego powietrza. Mijając
kolejne budynki i ciemne uliczki goszczące kocich lokatorów
zastanawiał się nad ciszą i spokojem panującym na ulicy.
Przeszedł kolejnych kilka metrów poczym przystanął i spojrzał na
oświetlony przez lampę przeciw legły kraniec ulicy. Pod ścianą
jednego z budynków siedział mężczyzna, a w rękach trzymał
tabliczkę, na której widniał napis: Wiara, nadzieja, Miłość…
....Zaczął
padać deszcz
Rozdział
I
„Sen,
czy jawa?”
Spał.
Cudowny spokój i cisza przepełniała jego zmęczone ciało. Sen.
Niczym niezbędne do normalnego funkcjonowania lekarstwo otulił jego
obolałe mięśnie, objął go w swoje delikatne dłonie i oddał we
władanie Morfeusza. Pogrążył się w nim jak dziecko, które
otrzymało upragnioną książkę i zaczęło ją czytać bez
wytchnienia. Ukojenie dla ciała i ducha. Chwila relaksu, odprężenia.
Nabranie sił, naładowanie baterii. Błogi stan, którego tak bardzo
potrzebował. Nikt i nic nie mogło go wyrwać z tej przyjemnej
chwili, którą chciał zatrzymać na zawsze. Pragnął żeby trwała
bez końca.
-
Efrain, Efrain. Wstań. Mój chłopcze. Synku. Obudź się - mówił
do nie go delikatnie brzmiący, kobiecy głos.
Ocknął
się. Otworzył oczy i nagle zrozumiał, iż znalazł się w dziwnie
znajomym miejscu.
-
Czy ja… ?- wymruczał pod nosem- To nie możliwe- dodał po chwili.
Siedział
na łóżku. To było jego łóżko, a on znajdował się w swoim
pokoju. Miał na sobie swoją piżamę, w której wcześniej zawsze
spał. Wyglądał przekomicznie. Jego szeroko otwarte oczy koloru
brudnej zieleni przypominały dwa świeżo rozpalone płomyki
poruszające się w rytm delikatnych podmuchów wiatru, a do tego
otwarte usta nieznacznie poruszały się w podobny sposób jak u
ryby, która pozbawiona wody odruchowo próbuje zaczerpnąć
powietrza.
Obrócił
się na łóżku w ten sposób, aby mógł objąć pomieszczenie
całym wzrokiem. Chwilę później zaczął rozglądać się po
pokoju tak jakby gorączkowo czegoś szukał. Po czym nie wiedząc,
czemu rozpoczął wyliczać.
-
Kolekcja figurek – jest. Modele samolotów- są. Plakaty piłkarzy-
na miejscu. Moje ulubione komiksy- nietknięte
W
pomieszczeniu nic się nie zmieniło. Wszystko w pokoju było takie
same jak zapamiętał, gdy musiał opuścić swój dom udając się
do domu dziecka. Nawet książka, którą pozostawił na biurku nadal
na nim leżała. Wstał z łóżka i poczuł pod stopami miękki
puszysty dywan, na którym uwielbiał leżeć. Podszedł do biurka i
wziął ową książkę. Obrócił ja w rękach, a następnie
spojrzał na okładkę i przeczytał tytuł.
-
„Przygody Tomka Saywera”. Nie wierzę- ciągnął dalej wpatrując
się w kolorową ilustrację na przodzie książki.
Przez
krótką chwilę stał w bezruchu będąc całkowicie oniemiały
zaistniałą sytuacją. Kiedy udało mu się oprzytomnieć odłożył
książkę na miejsce, a następnie usiadł na łóżku.
-
To nie dzieje się naprawdę- zaczął prowadzić rozmowę z samym
sobą. To tylko sen- powiedział stanowczo próbując poukładać
sobie to wszystko w jakąś racjonalną całość. Tak. To na pewno
jest sen. Jednak, co z tego. To najpiękniejszy sen jaki kiedykolwiek
miałem i na pewno nie chcę się z nie go zbudzić- mówił
spokojnym tonem.
Moment
zadumy przerwał zapach, który trafił do jego nozdrzy. Aromat
dobiegał z kuchni. Znał bardzo dobrze tę przyjemną i wyrazistą
woń, która promieniowała w jego nosie wabiąc tym samym odbiorcę.
-
Naleśniki ?- Powiedział z nie dowierzaniem w głosie.
Następnie
puścił się biegiem w kierunku uwodzącego zapachu.
Wpadł
do kuchni. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Na stole, położone
na zielonym talerzu kusiły swoim wyglądem i zapachem naleśniki z
truskawkami i bitą śmietaną.
-
No, co się tak gapisz jakbyś nigdy naleśników nie widział-
przemówił trochę piszczący głos.
Obrócił
głowę i zobaczył siedzącą przy stole dziewczynkę, której
wcześniej nie zauważył. Dziewczyna przez chwilę patrzyła na
Efrain’a po czym włożyła obficie udekorowany dodatkami naleśnik
do ust. Na twarzy chłopca pojawił się ogromny uśmiech poczym
głośno krzyknął.
-
Molly!
A
zaraz po tym rzucił się siostrze w ramiona.
-
Efrain. Wszystko w porządku?- Odezwała się trochę skonfundowana.
Ej no. Już wystarczająco sobie pożartowałaś ze mnie. Wystarczy,
co?- Ciągnęła dalej, a następnie ze zdziwieniem popatrzyła na
swojego brata, gdyż ten wtuliwszy się w nią zaczął płakać.
-
Co się stało braciszku?
-
Powiedź, że to nie sen- wypowiadając to pytanie młodzieniec
patrzył na nią, a z oczu leciały mu łzy.
-
Sen? Jaki sen? Co ty bredzisz?- Mówiła do nie go nie rozumiejąc,
dlaczego zadaje jej takie dziwne pytania. Może jesteś chory?-
Zapytała. Lepiej zjedź naleśnika. No dalej. Otrzyj łzy i siadaj
przy stole- Po czym uśmiechnęła się i podała talerzyk pełen
racuchów.
Efrain
wziął talerz i sięgnął po jeden z placków. Smakowały wybornie.
Dokładnie tak, jak je zapamiętał.
-
No widzisz. Mówiłam, że naleśniki pomogą- mówiąc to spojrzała
na brata i puściła mu oko.
Nie
mogę w to uwierzyć. To nie jest możliwe. Wszystko jest takie
realne, a może ?- popadł w zadumę trzymając w ręku jeden z
przygotowanych naleśników. Chyba, że to nie jest sen i tak
naprawdę tamte straszne rzeczy nie miały nigdy miejsca- pogrążył
się w myślach.
-
Nad czym ty się tak zastanawiasz?- Zapytała patrząc spod byka na
młodszego brata.
-
Nad niczym- pokręcił głową, jak gdyby chciał odrzucić te
wszystkie myśli.
-
No to, na co czekasz? Jedz- odrzekła wskazując mu talerz.
Po
czym dodała.
-
Nie martw się. Jak zabraknie to mama zrobi więcej- skończyła
mówić i zabrała się za jedzenie.
Mama?,
mama!?- Powtarzał w myślach to słowo jakby było dla niego jakimś
nowo poznanym wyrazem.
W
końcu zapytał niepewnym głosem.
-
Mama zrobi kolejne naleśniki?
Molly
spojrzała na niego wymownym wzrokiem mówiącym tyle samo, co „
braciszku z głową wszystko w porządku ?”
-
No mama, a kto? Święty Mikołaj? Wyszła na chwilę i zaraz pewnie
wróci- kontynuowała nadal dziwnie patrząc na brata.
Jednak
Efrain nie słuchał siostry. W głowie kłębiła mu się myśl, co
zrobi, gdy ją zobaczy.
-
To mama… - wypalił w kierunku siostry patrząc na nią
przenikliwym wzrokiem.
Chciał
dokończyć, ale w tym samym momencie do domu weszła Elizabeth.
Chłopak
nie wiedział, co zrobić. W głowie miał mętlik. Nie czekając
długo rzucił się w objęcia mamy, a wtulając się w nią łzy
ciekły mu po policzkach.
Na
widok tego, co wyprawia jej młodszy brat Molly skwitowała szepcząc.
-
A ten znów swoje – westchnęła, a następnie ugryzła pokaźny
kęs naleśnika.
Pachnie,
tak jak zawsze- pomyślał Efrain. Delikatny aromat fiołków
mieszał się z silnym i wyrazistym zapachem goździków. Lubił ten
zapach. Zawsze go uspokajał. Przyjemne w dotyku włosy opadające na
plecy były niczym ambrozja, w którą uwielbiał zatapiać swe
palce.
-Co
się stało?- Usłyszał przyjazny dźwięk głosu jego matki.
-
No, bo… - nie dokończył kolejna fala łez popłynęła po jego
policzkach.
-
Cichutko- powiedziała Elizabeth przytulając syna do piersi.
-
Nie płacz. Już dobrze?- Głos matki jak aloes rozszedł się po
całym ciele Efrain’a. Teraz mi powiedź, dlaczego płaczesz-
patrzyła na syna jednocześnie uśmiechając się i ocierając jego
łzy.
-
Ja myślałem, że… - w tym momencie przez jego głowę przeszedł
impuls.
Przecież
nie mogę jej powiedzieć, że byłem przekonany, iż nie żyje-
stwierdził.
Elizabeth
spoglądała na syna oczekując odpowiedzi. Szybko się zreflektował,
a następnie wolno i spokojnie odpowiedział.
-
Wydawało mi się, że śnie- mówiąc patrzył nie pewnym wzrokiem
na swoją mamę oczekując, jak zareaguje.
Kobieta
uśmiechnęła się, a następnie przytuliła do siebie syna po raz
kolejny.
Wtuliwszy
się w objęcia matki poczuł tym razem coś innego. Nie był to
zapach fiołków i goździków, a wręcz przeciwnie był to smród
rozkładającego się ciała. Wcześniej delikatne i miękkie ubrania
zastąpiły szorstkie, wypłowiałe i podarte szmaty. Dotychczas
śniadawe i ciepłe ręce, które go obejmowały zmieniły się w
lodowate i na wpół okryte strzępami skóry kośćmi. Pełne życia
i miłości oczy stały się jedynie pustymi, przepełnionymi
bezdenną pustką oczodołami. Jasne włosy okalające głowę
zniknęły, a w ich miejscu ujrzał śnieżno białą, łysą
czaszkę. Wesoły uśmiech, który jeszcze przed chwilą widniał na
twarzy jego mamy zmienił się w przerażający śmiech, który coraz
bardziej potęgował i nasilał się aż w końcu nie słyszał nic
oprócz tego śmiertelnie potwornego rechotu.
-
Przestań! Przestań się śmiać! Puść mnie!- wykrzykiwał
próbując się wyrwać, ale kościste ręce nie zwalniały uścisku.
Piękny
i przyjemny dom taki jak go zapamiętał zmienił się w starą
ruderę, w której z ścian odchodził tynk, a w podłodze i w
suficie znajdowały się ogromne dziury odsłaniające konstrukcję
budynku. Kuchnia, w której się znajdował była teraz jednym
wielkim domem dla różnego rodzaju robactwa oraz ulubionym miejscem
dla ludzi z marginesu społecznego, na co wskazywały liczne
ozdobniki w postaci butelek, strzykawek i innych „niezbędnych”
rzeczy potrzebnych do poprawnego funkcjonowania. Całą tą
malowniczą kompozycję dopełniał bardzo wyrazisty zapach kału i
moczu.
-
Molly! Ratunku! Molly!....
Jednak
siostry, Efrain’a nie było. Pozostało po niej jedynie krzesło,
które teraz wyglądało jak zdezelowana piniata po udanej imprezie.
Jedynym
towarzyszem jaki mu pozostał był kościotrup, który nie przestawał
się śmiać prezentując do tego pozostałości przegniłych zębów.
Czuł ogromny przepełniający strach. Wiedział, że się trzęsie.
Trząsł się z niepohamowanego strachu i lęku. Lęku o swoje życie.
Nie wiedział, co robić, czuł się bezradny. Jego serce, które
biło teraz tak szybko, iż o mało nie wyrwało się z jego piersi
było przepełnione bezsilnością. W głowie miał totalny chaos, a
zarazem niewyobrażalną pustkę.
-Jak
długo ten koszmar będzie trwał? Bo to jest koszmar. Zły sen.
Zaraz się obudzę- nieustannie mówił do siebie. No dalej. Niech to
zadziała. Teraz zamknę oczy i to wszystko zniknie- przekonywał sam
siebie.
Zamknął
oczy. Kiedy je otworzył nie spodziewał się takiego efektu.
Wszystko, co go otaczało przepadło . Kościotrup, stary dom. Po
prostu rozpłynęły się. Przed nim rozpościerała się jedynie
ciemność.
-
Udało się. Obudziłem się. Jestem w Sanktuarium- otarł ręką
czoło.
Zaczął
dłonią macać w poszukiwaniu małej szafki, na której znajdowała
się lampka, aby rozświetlić te egipskie ciemności.
Kiedy
jego wysiłki nie przynosiły oczekiwanych rezultatów przeszedł go
dreszcz.
-
Dlaczego nie czuję pościeli, poduszki? Czemu tu jest tak cicho?-
Zaczął się zastanawiać, a im więcej myśli kotłowało mu się w
głowie tym coraz bardziej odczuwał niepokój. A może ten koszmar
się nie skończył?- Pytanie utkwiło mu w głowie. Przecież to nie
możliwe. Obudziłem się…
Nie
dokończył, gdyż do jego uszu dobiegł znany już mu śmiech.
Przerażające rżenie, które go paraliżowało. Rechot znów
narastał w siłę. Po raz kolejny ten okropny chichot wbił się
do jego głowy jakby stalowy pręt przebijał mu czaszkę i zgniatał
jego mózg. Nagle poczuł, że nogi mu się uginają, ale to nie nogi
mu się ugięły, a podłoże pod jego stopami poczęło się
zapadać, a on sam runął w przepaść. Nie wiedział, jak długo
spadał. Jedno, czego był świadom to, to że nie potrafił złapać
tchu. Nie mógł oddychać. Tak, jakby ciemność, w którą się
zagłębiał odbierała mu dech w piersiach. Poczuł, że pomału
mdleje.
Gdy
się ocknął przywitał go silny ból głowy. Starał się podnieść
i w tym samym momencie uświadomił sobie, że był to błąd. Strup
na skroni Efrain’a , który przywarł do podłoża, na którym
wcześniej chłopak musiał leżeć dłuższy czas, oderwał się i
uwolnił strugę ciepłego osocza oraz falę bólu, a sam brunet
wydał z siebie stłumiony krzyk, a następnie upadł, gdyż nie miał
siły ustać . Oprócz kilku niegroźnych stłuczeń czuł się
całkiem dobrze. W sumie to sam nie wiedział, dlaczego jeszcze żyje.
-Przecież
spadłem z jakiejś wysokości. Dlaczego, więc nic poważnego mi się
nie stało? - Zadawał sobie pytania, chociaż nie umiał na nie
odpowiedzieć.
Jedynie,
co przychodziło mu na myśl i udało się przebić przez potworny
ból głowy to fakt, że nadal śni, a to był cholernie realistyczny
sen.
Próbował
wstać jeszcze raz. Dotychczas niegroźne jak mu się wydawały
stłuczenia odezwały się jakby z uśpienia. Syknął przez zęby i
z trudem podniósł się wpierając uprzednio rękami.
Rozdział
III
„Prawdziwa
siła wiąże się z wspomnieniami ”
Stał
jeszcze chwilę przed budynkiem szpitala. Nie mógł uwierzyć w to,
iż opuścił mury kliniki. Niczym gdyby właśnie wyszedł z
więzienia po bardzo długiej odsiadce i stał się nowym
pełnoprawnym oraz zresocjalizowanym obywatelem społeczeństwa.
Szedł chodnikiem. Utykając wyraźnie na prawą nogę mijał kolejne
sklepy. Mimowolnie przejrzał się w szybie jednej z sklepowych
wystaw. Wyglądał okropnie. Jego blada cera wydawała się być
bardziej bledsza niż kiedykolwiek. Gdzie niegdzie na jego twarzy
występowały elementy szarości, które komponowały się
perfekcyjnie z podkrążonymi oczami. Delikatnie przetłuszczone
włosy uzupełniały całokształt aparycji żywego zombie. Poza tym
oprócz tego, że wyglądał, czuł się jak świeżo ożywiony trup.
Wokół
niego tłoczyli się ludzie, którzy z niewiadomego dla Efraina’a
powodu byli w ciągłym biegu, jakby ich życie od tego zależało.
Jeśli się zatrzymają umrą, więc muszą bezustannie się
poruszać. Według ucznia Sanktuarium ich zachowanie przypominało
trochę jak gdyby ci mężczyźni, kobiety, a nawet dzieci znajdowali
się w tak zwanym Circulus Vitiosus błędnym kole, z którego nie
mogą się uwolnić. Przeszedł kolejnych kilkanaście metrów poczym
skręcił w lewo, a następnie szedł dalej prosto ścieżką, która
doprowadziła go do niewielkiego parku, przypominającego bardziej
odgrodzony plac zieleni, ochroniony przed trującym miastem.
Zmęczenie przypomniało o sobie, więc postanowił, iż przysiądzie
na jednej z napotkanych ławek. Owy placyk zieleni jak zdążył
Efrain zaobserwować był chętnie odwiedzany przez ludzi różnego
wieku. Tu małe dzieci urządzały sobie zabawy w berka goniąc się
wokół drzew, trochę starsi ścigali się na rowerach robiąc z
tego nieznacznego skrawka zieleni tor żużlowy. Młodzież spotykała
się i przesiadywała, czy to na trawie bądź na ławkach i
przeżywała swoje romantyczne chwile lub pochłonięta była
rozmowami. Najstarsi zaś spacerowali albo pilnowali bacznie, aby nic
złego nie stało się ich młodym latoroślom. Efrain natomiast
pomimo panującego w tym miłym miejscu radosnego gwaru doświadczał
ogromny spokój. Podświadomie odczuwał, że może w tym miejskim
parku odpocząć nie tyle, co fizycznie, a psychicznie. Zapomni o
wszystkich troskach i zacznie myśleć o rzeczach przyjemnych. Nie
wiedział jak to możliwe, ale świadomość nasycała jego głowę
myślami, że ten niewielki park może być dla niego oazą
wewnętrznej harmonii, której tak potrzebował, aby zapomnieć o
okolicznościach, które dotychczas spotkały go w jego życiu. Te
irracjonalne na pierwszy rzut oka refleksje tłoczyły się w jego
głowie aż uformowały się w jednolitą masę tworząc tym samym
jedną zwartą koncepcję, która rozpromieniła się w jego umyśle
jak światło świeżo wkręconej żarówki. Pomysł ten dotyczył
tego, że ten jakby nie patrząc mało znaczący element miejskiej
konstrukcji mógł być miejscem, którego Efrain asocjacyjnie
szukał.
Przestał
rozmyślać i powrócił do rzeczywistości, a chwile później
spostrzegł, że na jednej z ławek znajdujących się naprzeciwko
niego przysiadła jakaś dziewczyna. Zdążył jedynie zauważyć, że
młoda kobieta ma długie rude włosy, a w ręku trzyma książkę.
Nie udało mu się ujrzeć jej twarzy, ponieważ niewiasta ukryła
ją za zasłoną stworzoną z utworu, który, jak Efrain zdążył
zauważyć ogromnie ją zainteresował. Próbował odczytać tytuł
dzieła jednak dziewczyna kurczowo trzymała palce na okładce, w
miejscu, gdzie powinien znajdować się tytuł dzieła. Jedynie, co
udało mu się ustalić to imię i nazwisko autora, którym był
William Szekspir. Nie wiedział dlaczego, ale dziewczyna
zainteresowała go, stała się obiektem jego obserwacji. W końcu
nieznajoma jakby spostrzegła, że jest obserwowana, więc uniosła
oczy znad książki. Oczy jej koloru agatu spotkały się z
nieśmiałym wzrokiem Efrain’a. Chłopak wymienił z nieznajomą
kilka spojrzeń poczym delikatnie się uśmiechnął. Dziewczyna
najwyraźniej nie zwróciła na to uwagi bądź nie była
zainteresowana osobą młodzieńca , gdyż nie odpowiedziała tym
samym, a jedynie powróciła do lektury, od której została
oderwana. Efrain nie zraził się brakiem reakcji z jej strony,
ponieważ nie przyszedł tu gapić się na obce mu dziewczyny, a tym
bardziej starać się zwrócić ich uwagę na swoją osobę. Po
prostu zawitał do tego parku, aby chwilę odpocząć i ruszyć
dalej.
Miał
już wstawać i iść dalej, ale szybko odrzucił te myśli,
ponieważ, gdy próbował się podnieść przeszyła go fala bólu
promieniująca w nodze. Postanowił, więc, że zostanie jeszcze na
chwilę w tym przyjemnym miejscu. Rozsiadł się wygodnie na ławce,
a do tego delikatnie odchylił głowę. Jego wzrok zatrzymał się na
pobliskim drzewie na gałęzi, którego przysiadł maleńki ptak.
Stworzonko to było nijakie, udekorowane czerwonymi i szarymi
barwami. Jednak nie wiedząc czemu patrząc na tę istotkę na twarzy
Efrain’a malował się uśmiech. - On jest taki sam jak ja-
stwierdził chłopak. Niczym się nie wyróżnia, a jednak jest inny
od pozostałych ptaków - ciągnął dalej. Stworzenie podreptało
po gałęzi w tą i z powrotem, a następnie zaczęło wydobywać z
siebie delikatne dźwięki, które przerodziły się w głowie
Efrain’a w melodię. Dźwięki, które o dziwo jakby były mu
znane.
-
Jeszcze
raz- powiedział
spokojny głos starca, który tylko na moment przerwał wygwizdywanie
melodii, aby wydać polecenie swojemu uczniowi.
Trenowali.
Mistrz Nivo postanowił, iż zajęcia nie powinny odbywać się
jedynie na placu treningowym, dlatego też przeniósł nauki w
plener, aby jego uczeń nie znudził się widokiem świątynnych
murów. Znajdowali się niedaleko Sanktuarium. W miejscu, w którym
przebywali panował niewyobrażalny spokój, wiatr podrywał z ziemi
delikatnie liście i kołysał nimi w takt powietrznej muzyki. Cisza
ta tłumiona był jedynie melodią, którą od momentu przybycia do
tego miejsca wygwizdywał Nivo. Starzec zajął wygodną pozycję,
zasiadając na jednym z kamieni, które licznie występowały wraz z
okalającymi ten teren drzewami. Na środku tego trawiastego terenu
klęczał, oddychając ciężko Efrain, a pot spływał po jego już
wilgotnych kruczoczarnych kosmykach włosów.
-
No dalej chłopcze spróbuj jeszcze raz wyzwolić swoją energię
kosmiczną- powiedział starzec, do potwornie zmęczonego ucznia.
-
Już… nie mogę- odpowiedział Efrain poczym osunął się do tyłu
uderzając plecami o ziemię. Leżąc z głową skierowaną ku
niebu zaczął rozmyślać . -Najpierw serwuje mi morderczy trening w
postaci ćwiczeń fizycznych i siłowych, a następnie prosi żebym
się skupił i wyzwolił kosmos. Skoro ja jedynie marzę o
odpoczynku. On chyba postradał zmysły- ciągnął Anglik.
Nivo
widząc leżącego Efrain’a zszedł z głazu, a następnie wolnym
krokiem podszedł do swojego ucznia, który ciężko oddychał.
-
Chłopcze nic Ci nie jest?- pytając się spojrzał na swojego ucznia
z troską.
-
Wszystko w porządku- Efrain odpowiadając uśmiechnął się- muszę
tylko chwilę odpocząć- ciągnął dalej nie zmieniając wyrazu
twarzy.
-
To dobrze, bo zaczynałem się już martwić- zaczął Nivo poczym
przysiadł obok leżącego Efrain’a. W miarę jak Nivo kontynuował
dalej swoje rozważania chłopak zaczął się podnosić, aby nie
urazić mistrza swoim brakiem kultury.
-
Zauważyłem, że masz ogromne problemy z wyzwoleniem swojej energii
kosmicznej. Szczerze mówiąc to panowanie nad swoją mocą nie jest
łatwe, jednak myślałem, że stać cię na więcej. Nie martw
się. Nikt przecież nie jest alfą i omegą. Po woli wszystko
opanujesz- mówiąc to spojrzał na swojego ucznia i tak, jak
potrafił uśmiechnął się do trochę przybitego Efrain’a słowami
Mistrza. Wiesz dlaczego Cię tu przyprowadziłem- zapytał swojego
ucznia i rzucił mu pytające spojrzenie.
-
Ponieważ to najlepsze miejsce, gdzie można wypoczywać po
treningach mistrza ?- odpowiedział Efrain szczerząc się do
staruszka.
Siwowłosy
muzyk delikatnie pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć, że
głupszej odpowiedzi nie mógł się spodziewać.
-
Nie. Przyprowadziłem cię tu, abyś odnalazł w sobie harmonię,
której tak bardzo ci brakuje. Twoje serce i umysł przepełnione są
wspomnieniami powiązanymi z przykrymi doświadczeniami, które
powodują, iż nie możesz uzyskać wewnętrznego spokoju, co
blokuje twój kosmos.
Młody
uczeń posmutniał wsłuchując się w słowa Mistrza. - Mam wyzbyć
się wspomnień? –
zaczął
się zastanawiać. Jeśli się ich pozbędę to tak jakbym zapomniał
o mamie, Molly o dziadku. Jakby nigdy nie istnieli.
-
Ja… - zaczął niepewnie Efrain. Ja nie mogę zapomnieć.
Wspomnienia to wszystko, co mi pozostało- ciągnął dalej, a tym
sam stawał się coraz bardziej smutny.
Starzec
przez chwilę milczał, układając sobie w głowie stosowną
odpowiedź, poczym powiedział.
-
Mogłem się spodziewać takiego wyjaśnienia z twojej strony -
rozpoczął Nivo mówiąc poważnym głosem – Prawie wszystko, co
przypomina ci bliskich wprawia cię w smutek, a jednak niesie ze sobą
również radość prawda?- Staruszek nie czekając na odpowiedź ze
strony ucznia mówił dalej. Skoro wspomnienia to jedyna pamiątka
jaka pozostała ci po rodzinie to nie mogę kazać ci się ich
wyzbyć. Jednak zapamiętana przeszłość może być dla ciebie
zgubna. Jeśli bolesne wspomnienia będą silniejsze niż te, które
wywołują w twoim sercu radość staniesz się bezsilny. Jednak
dobre wspomnienia również nie mogą górować nad tymi smutnymi.
Przerywając
nagle swoją wypowiedź O’Brien dodał na zakończenie.
-
Wiem, że to wszystko wydaje się być nielogiczne i niemożliwe do
zrealizowania. Jednak nie martw się i na to znajdziemy jakieś
rozwiązanie- wstając poklepał ucznia po głowie uśmiechając się
życzliwie, a następnie udał się w stronę kamienia , z którego
chwilę wcześniej musiał zejść.
-
Spróbujemy jeszcze raz ?- zagadnął siedzącego jeszcze na ziemi
Efrain’a.
-
Dobrze- odpowiedział chłopak, a następnie wstał.
Nivo
zasiadł znów na głazie. Przez chwilę wyglądał jakby myślał, a
później wlepił w ucznia swoje znane chłopakowi spokojne oczy i
powiedział.
-
Efrain. Chłopcze. Zapomnij o spokoju wewnętrznym, o którym
wcześniej wspominałem . Nie myśl o tym. On nie jest dla ciebie.
Skup się na swoich wspomnieniach i sytuacjach z nimi związanymi.
Tymi radosnymi, jak i przykrymi. Tylko one mają istnieć w Twoim
umyśle i sercu. Gdy będziesz gotowy daj mi znać.
Zielonooki
stał wsłuchując się w słowa mistrza.
-
Chłopcze jesteś gotów?- zapytał zniecierpliwiony Nivo.
Młodzieniec
pokiwał przecząco głową, a następnie pogrążył się w myślach.
Zacznijmy
,więc- zaczął rozmyślać Efrain. Jak to było? Wspomnienia mają
przepełniać moje serce i umysł tak? . Łatwo powiedzieć trudniej
zrobić. Muszę przypomnieć sobie wszystkie najbardziej bolesne i te
najprzyjemniejsze wspomnienia - prowadził dyskusje w swojej głowie.
Zamknął oczy, a po chwili zadeklarował Mistrzowi Nivo.
-
Jestem gotowy!
Na
słowa gotowości ucznia starzec zaczął znów wygwizdywać melodię,
która wcześniej wybrzmiewała z jego ust, a młodzieniec pogrążył
się w wspomnieniach.
Jako
pierwsze do jego głowy trafiły wspomnienia związane z śmiercią
mamy. Zapamiętał dokładnie tę scenę, w której klęczał przy
umierającej matce. Jednak szybko ten obraz został zastąpiony zgoła
odmiennym. Zupełnie innym. Napełniającym jego serce radością.
Przypomniał sobie jak wieczorami, kiedy nie mógł zasnąć mama
czytała mu bajkę na dobranoc. Obrazy, które wykreował zamazały
się, a w ich miejscu pojawiły się wizje związane z pobytem w domu
dziecka i rozstaniem z Molly. Długo nie musiał czekać, aby
pojawiła się przeszłość, która niosła ze sobą ukojenie. Otóż
przypomniał sobie chwile, w których wraz z siostrą spędzał czas
na wspólnych zabawach. Dalej przed oczami ukazała mu się postać
dziadka, który zastąpił mu ojca. Niestety sylwetka staruszka
szybko zniknęła opuszczając Efraina tak jak zrobił to Joseph.
Im
dalej chłopak zagłębiał się w wspomnieniach i uczuciach, tak
dalej Nivo akompaniamentował mu wygwizdując melodię. Melodię, na
której wcześniej się nie skupił. Znał tę nutę. - Przecież to
melodia z utworu Ennio Moricone „Gabriel’s Oboe”!- oprzytomniał
-
Dlaczego wcześniej jej nie rozpoznałem?- począł się zastanawiać
Wspomnienia,
które teraz wizualizowały się w jego głowie złączyły się z
melodią wygwizdywaną przez Nivo dając tym samym dziwne uczucie.
Czuł się jakby czas zwolnił, a on był zahipnotyzowany. Wokół
niego panowała pustaka, a on sam stał pośrodku nicości. Sam. Bez
rodziny. Opuszczony, samotny, bezbronny. Tylko melodia, którą wciąż
słyszał krążyła wokół niego tak jak gdyby była namacalną
rzeczą, którą można dotknąć, schwycić i zamknąć w pudełku
po zapałkach. Efrain stał dalej zagłębiając się w
wspomnieniach, które powoli zaczęły zanikać, a melodia, która
była dotychczas bardzo wyraźna stawała się coraz cichsza aż w
końcu przestała wybrzmiewać.
Jednak
Efrain stał dalej. Nadal nie otwierając oczu oczekiwał, że może
jednak na nowo wspomnienia zaczną mu się ukazywać, a melodia
powróci i nadal będzie krążyć obok niego. I nie pomylił się
wspomnienia oraz melodia powróciły. Jednak coś było nie tak.
Przeszłość nie wizualizowała się, a jedynie kumulowała się w
jego głowie, uczucia z nią związane kolejno radowały jego serce,
a żeby za chwilę napełnić je negatywnymi emocjami. Natomiast
melodia, która krążyła wokół niego zmieniała się w światło,
które teraz zaczęło go skrupulatnie otaczać. Choć myśl, iż coś
nie pasuje w całej tej sytuacji nadal nie dawała mu spokoju. Tym
razem również się nie pomylił. Jasność , która otoczyła
Efrain’a w całości poczęła wydobywać z siebie ciemne iskry,
które coraz silniej oplątywały chłopaka sprawiając mu tym samym
przepełniający całe ciało ból. Otworzył oczy wydając z siebie
okrzyk cierpienia. Nie mógł uwierzyć temu co widzi. Snopy iskier
falowały wokół niego. Ból, który początkowo przeszył jego
ciało zanikł przekształcając się w cudowne uczucie siły, która
teraz zawładnęła Efrainem. Patrzył na uśmiechającego się
delikatnie do niego Mistrza poczym sam wyszczerzył się w kierunku
Nivo. Pozostał jeszcze chwilę w pozycji stojącej, a następnie
poczuł, iż jego nogi zaczynają drżeć, a on sam opada z sił. Moc
kosmiczna, która przyszła nagle, równie szybko odeszła, a Efrain
znów znalazł się na kolanach.
Czuł
się niebywale zmęczony, ale zarazem dumny z siebie, iż wreszcie
wyzwolił siłę, o której mówił starzec. Jednak nigdy by nie
przypuszczał, że uwolnienie tej mocy może wiązać się z tym co
jeszcze przed chwilą otaczało jego ciało. Nie zauważył kiedy
Nivo stanął nad nim.
-
Bardzo dobrze chłopcze- zabrzmiał głos starca- właśnie o to
chodziło.
-
Mistrzu Nivo, czy to był mój kosmos ? Ta moc, która mnie otaczała,
była moją siłą kosmiczną?- mówiąc Efrain podniósł głowę
ku górze by móc spojrzeć w oczy staruszka, a z jego słów można
było odczytać dezorientację.
Jednak
Mistrz nie odpowiedział, a jedynie uśmiechnął się i zaczął
wygwizdywać znaną Efrainowi melodię…
Podniósł
głowę. Ptaszek, który siedział na gałęzi odleciał, a
dziewczyna z ławki naprzeciwko dalej czytała książkę Szekspira.
-
Harmonia i wewnętrzny spokój nie są dla mnie- zaczął rozmyślać.
Wspomnienia. Nie zawsze szczęśliwe to jednak one dają mi prawdziwą
siłę.
Wstał
z ławki i udał się w kierunku miejsca, do którego zmierzał.
Ruiny, a w nich droga do Sanktuarium. Mijając dziewczynę
pochłoniętą lekturą jeszcze raz spojrzał w jej kierunku. Ona w
tym samym momencie zwróciła wzrok ku niemu, a następnie
uśmiechnęła się odsłaniając skrywaną dotychczas bardzo ładną
buzię oraz tytuł książki „Burza”. Odpowiedział również
uśmiechem.
D Damian Gamrot
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz