29 grudnia 2012

Opowiadanie bez tytułu

Prolog
Był wieczór. Ulice świeciły pustkami. Postanowił, że wybierze się do miasta. Potrzebował zaczerpnąć miejskiego powietrza. Mijając kolejne budynki i ciemne uliczki goszczące kocich lokatorów zastanawiał się nad ciszą i spokojem panującym na ulicy. Przeszedł kolejnych kilka metrów poczym przystanął i spojrzał na oświetlony przez lampę przeciw legły kraniec ulicy. Pod ścianą jednego z budynków siedział mężczyzna, a w rękach trzymał tabliczkę, na której widniał napis: Wiara, nadzieja, Miłość…
....Zaczął padać deszcz

Rozdział I
„Sen, czy jawa?”
Spał. Cudowny spokój i cisza przepełniała jego zmęczone ciało. Sen. Niczym niezbędne do normalnego funkcjonowania lekarstwo otulił jego obolałe mięśnie, objął go w swoje delikatne dłonie i oddał we władanie Morfeusza. Pogrążył się w nim jak dziecko, które otrzymało upragnioną książkę i zaczęło ją czytać bez wytchnienia. Ukojenie dla ciała i ducha. Chwila relaksu, odprężenia. Nabranie sił, naładowanie baterii. Błogi stan, którego tak bardzo potrzebował. Nikt i nic nie mogło go wyrwać z tej przyjemnej chwili, którą chciał zatrzymać na zawsze. Pragnął żeby trwała bez końca.
- Efrain, Efrain. Wstań. Mój chłopcze. Synku. Obudź się - mówił do nie go delikatnie brzmiący, kobiecy głos.
Ocknął się. Otworzył oczy i nagle zrozumiał, iż znalazł się w dziwnie znajomym miejscu.
- Czy ja… ?- wymruczał pod nosem- To nie możliwe- dodał po chwili.
Siedział na łóżku. To było jego łóżko, a on znajdował się w swoim pokoju. Miał na sobie swoją piżamę, w której wcześniej zawsze spał. Wyglądał przekomicznie. Jego szeroko otwarte oczy koloru brudnej zieleni przypominały dwa świeżo rozpalone płomyki poruszające się w rytm delikatnych podmuchów wiatru, a do tego otwarte usta nieznacznie poruszały się w podobny sposób jak u ryby, która pozbawiona wody odruchowo próbuje zaczerpnąć powietrza.
Obrócił się na łóżku w ten sposób, aby mógł objąć pomieszczenie całym wzrokiem. Chwilę później zaczął rozglądać się po pokoju tak jakby gorączkowo czegoś szukał. Po czym nie wiedząc, czemu rozpoczął wyliczać.
- Kolekcja figurek – jest. Modele samolotów- są. Plakaty piłkarzy- na miejscu. Moje ulubione komiksy- nietknięte
W pomieszczeniu nic się nie zmieniło. Wszystko w pokoju było takie same jak zapamiętał, gdy musiał opuścić swój dom udając się do domu dziecka. Nawet książka, którą pozostawił na biurku nadal na nim leżała. Wstał z łóżka i poczuł pod stopami miękki puszysty dywan, na którym uwielbiał leżeć. Podszedł do biurka i wziął ową książkę. Obrócił ja w rękach, a następnie spojrzał na okładkę i przeczytał tytuł.
- „Przygody Tomka Saywera”. Nie wierzę- ciągnął dalej wpatrując się w kolorową ilustrację na przodzie książki.
Przez krótką chwilę stał w bezruchu będąc całkowicie oniemiały zaistniałą sytuacją. Kiedy udało mu się oprzytomnieć odłożył książkę na miejsce, a następnie usiadł na łóżku.
- To nie dzieje się naprawdę- zaczął prowadzić rozmowę z samym sobą. To tylko sen- powiedział stanowczo próbując poukładać sobie to wszystko w jakąś racjonalną całość. Tak. To na pewno jest sen. Jednak, co z tego. To najpiękniejszy sen jaki kiedykolwiek miałem i na pewno nie chcę się z nie go zbudzić- mówił spokojnym tonem.
Moment zadumy przerwał zapach, który trafił do jego nozdrzy. Aromat dobiegał z kuchni. Znał bardzo dobrze tę przyjemną i wyrazistą woń, która promieniowała w jego nosie wabiąc tym samym odbiorcę.
- Naleśniki ?- Powiedział z nie dowierzaniem w głosie.
Następnie puścił się biegiem w kierunku uwodzącego zapachu.
Wpadł do kuchni. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Na stole, położone na zielonym talerzu kusiły swoim wyglądem i zapachem naleśniki z truskawkami i bitą śmietaną.
- No, co się tak gapisz jakbyś nigdy naleśników nie widział- przemówił trochę piszczący głos.
Obrócił głowę i zobaczył siedzącą przy stole dziewczynkę, której wcześniej nie zauważył. Dziewczyna przez chwilę patrzyła na Efrain’a po czym włożyła obficie udekorowany dodatkami naleśnik do ust. Na twarzy chłopca pojawił się ogromny uśmiech poczym głośno krzyknął.
- Molly!
A zaraz po tym rzucił się siostrze w ramiona.
- Efrain. Wszystko w porządku?- Odezwała się trochę skonfundowana. Ej no. Już wystarczająco sobie pożartowałaś ze mnie. Wystarczy, co?- Ciągnęła dalej, a następnie ze zdziwieniem popatrzyła na swojego brata, gdyż ten wtuliwszy się w nią zaczął płakać.
- Co się stało braciszku?
- Powiedź, że to nie sen- wypowiadając to pytanie młodzieniec patrzył na nią, a z oczu leciały mu łzy.
- Sen? Jaki sen? Co ty bredzisz?- Mówiła do nie go nie rozumiejąc, dlaczego zadaje jej takie dziwne pytania. Może jesteś chory?- Zapytała. Lepiej zjedź naleśnika. No dalej. Otrzyj łzy i siadaj przy stole- Po czym uśmiechnęła się i podała talerzyk pełen racuchów.
Efrain wziął talerz i sięgnął po jeden z placków. Smakowały wybornie. Dokładnie tak, jak je zapamiętał.
- No widzisz. Mówiłam, że naleśniki pomogą- mówiąc to spojrzała na brata i puściła mu oko.
Nie mogę w to uwierzyć. To nie jest możliwe. Wszystko jest takie realne, a może ?- popadł w zadumę trzymając w ręku jeden z przygotowanych naleśników. Chyba, że to nie jest sen i tak naprawdę tamte straszne rzeczy nie miały nigdy miejsca- pogrążył się w myślach.
- Nad czym ty się tak zastanawiasz?- Zapytała patrząc spod byka na młodszego brata.
- Nad niczym- pokręcił głową, jak gdyby chciał odrzucić te wszystkie myśli.
- No to, na co czekasz? Jedz- odrzekła wskazując mu talerz.
Po czym dodała.
- Nie martw się. Jak zabraknie to mama zrobi więcej- skończyła mówić i zabrała się za jedzenie.
Mama?, mama!?- Powtarzał w myślach to słowo jakby było dla niego jakimś nowo poznanym wyrazem.
W końcu zapytał niepewnym głosem.
- Mama zrobi kolejne naleśniki?
Molly spojrzała na niego wymownym wzrokiem mówiącym tyle samo, co „ braciszku z głową wszystko w porządku ?”
- No mama, a kto? Święty Mikołaj? Wyszła na chwilę i zaraz pewnie wróci- kontynuowała nadal dziwnie patrząc na brata.
Jednak Efrain nie słuchał siostry. W głowie kłębiła mu się myśl, co zrobi, gdy ją zobaczy.
- To mama… - wypalił w kierunku siostry patrząc na nią przenikliwym wzrokiem.
Chciał dokończyć, ale w tym samym momencie do domu weszła Elizabeth.
Chłopak nie wiedział, co zrobić. W głowie miał mętlik. Nie czekając długo rzucił się w objęcia mamy, a wtulając się w nią łzy ciekły mu po policzkach.
Na widok tego, co wyprawia jej młodszy brat Molly skwitowała szepcząc.
- A ten znów swoje – westchnęła, a następnie ugryzła pokaźny kęs naleśnika.
Pachnie, tak jak zawsze- pomyślał Efrain. Delikatny aromat fiołków mieszał się z silnym i wyrazistym zapachem goździków. Lubił ten zapach. Zawsze go uspokajał. Przyjemne w dotyku włosy opadające na plecy były niczym ambrozja, w którą uwielbiał zatapiać swe palce.
-Co się stało?- Usłyszał przyjazny dźwięk głosu jego matki.
- No, bo… - nie dokończył kolejna fala łez popłynęła po jego policzkach.
- Cichutko- powiedziała Elizabeth przytulając syna do piersi.
- Nie płacz. Już dobrze?- Głos matki jak aloes rozszedł się po całym ciele Efrain’a. Teraz mi powiedź, dlaczego płaczesz- patrzyła na syna jednocześnie uśmiechając się i ocierając jego łzy.
- Ja myślałem, że… - w tym momencie przez jego głowę przeszedł impuls.
Przecież nie mogę jej powiedzieć, że byłem przekonany, iż nie żyje- stwierdził.
Elizabeth spoglądała na syna oczekując odpowiedzi. Szybko się zreflektował, a następnie wolno i spokojnie odpowiedział.
- Wydawało mi się, że śnie- mówiąc patrzył nie pewnym wzrokiem na swoją mamę oczekując, jak zareaguje.
Kobieta uśmiechnęła się, a następnie przytuliła do siebie syna po raz kolejny.
Wtuliwszy się w objęcia matki poczuł tym razem coś innego. Nie był to zapach fiołków i goździków, a wręcz przeciwnie był to smród rozkładającego się ciała. Wcześniej delikatne i miękkie ubrania zastąpiły szorstkie, wypłowiałe i podarte szmaty. Dotychczas śniadawe i ciepłe ręce, które go obejmowały zmieniły się w lodowate i na wpół okryte strzępami skóry kośćmi. Pełne życia i miłości oczy stały się jedynie pustymi, przepełnionymi bezdenną pustką oczodołami. Jasne włosy okalające głowę zniknęły, a w ich miejscu ujrzał śnieżno białą, łysą czaszkę. Wesoły uśmiech, który jeszcze przed chwilą widniał na twarzy jego mamy zmienił się w przerażający śmiech, który coraz bardziej potęgował i nasilał się aż w końcu nie słyszał nic oprócz tego śmiertelnie potwornego rechotu.
- Przestań! Przestań się śmiać! Puść mnie!- wykrzykiwał próbując się wyrwać, ale kościste ręce nie zwalniały uścisku.
Piękny i przyjemny dom taki jak go zapamiętał zmienił się w starą ruderę, w której z ścian odchodził tynk, a w podłodze i w suficie znajdowały się ogromne dziury odsłaniające konstrukcję budynku. Kuchnia, w której się znajdował była teraz jednym wielkim domem dla różnego rodzaju robactwa oraz ulubionym miejscem dla ludzi z marginesu społecznego, na co wskazywały liczne ozdobniki w postaci butelek, strzykawek i innych „niezbędnych” rzeczy potrzebnych do poprawnego funkcjonowania. Całą tą malowniczą kompozycję dopełniał bardzo wyrazisty zapach kału i moczu.
- Molly! Ratunku! Molly!....
Jednak siostry, Efrain’a nie było. Pozostało po niej jedynie krzesło, które teraz wyglądało jak zdezelowana piniata po udanej imprezie.
Jedynym towarzyszem jaki mu pozostał był kościotrup, który nie przestawał się śmiać prezentując do tego pozostałości przegniłych zębów. Czuł ogromny przepełniający strach. Wiedział, że się trzęsie. Trząsł się z niepohamowanego strachu i lęku. Lęku o swoje życie. Nie wiedział, co robić, czuł się bezradny. Jego serce, które biło teraz tak szybko, iż o mało nie wyrwało się z jego piersi było przepełnione bezsilnością. W głowie miał totalny chaos, a zarazem niewyobrażalną pustkę.
-Jak długo ten koszmar będzie trwał? Bo to jest koszmar. Zły sen. Zaraz się obudzę- nieustannie mówił do siebie. No dalej. Niech to zadziała. Teraz zamknę oczy i to wszystko zniknie- przekonywał sam siebie.
Zamknął oczy. Kiedy je otworzył nie spodziewał się takiego efektu. Wszystko, co go otaczało przepadło . Kościotrup, stary dom. Po prostu rozpłynęły się. Przed nim rozpościerała się jedynie ciemność.
- Udało się. Obudziłem się. Jestem w Sanktuarium- otarł ręką czoło.
Zaczął dłonią macać w poszukiwaniu małej szafki, na której znajdowała się lampka, aby rozświetlić te egipskie ciemności.
Kiedy jego wysiłki nie przynosiły oczekiwanych rezultatów przeszedł go dreszcz.
- Dlaczego nie czuję pościeli, poduszki? Czemu tu jest tak cicho?- Zaczął się zastanawiać, a im więcej myśli kotłowało mu się w głowie tym coraz bardziej odczuwał niepokój. A może ten koszmar się nie skończył?- Pytanie utkwiło mu w głowie. Przecież to nie możliwe. Obudziłem się…
Nie dokończył, gdyż do jego uszu dobiegł znany już mu śmiech. Przerażające rżenie, które go paraliżowało. Rechot znów narastał w siłę. Po raz kolejny ten okropny chichot wbił się do jego głowy jakby stalowy pręt przebijał mu czaszkę i zgniatał jego mózg. Nagle poczuł, że nogi mu się uginają, ale to nie nogi mu się ugięły, a podłoże pod jego stopami poczęło się zapadać, a on sam runął w przepaść. Nie wiedział, jak długo spadał. Jedno, czego był świadom to, to że nie potrafił złapać tchu. Nie mógł oddychać. Tak, jakby ciemność, w którą się zagłębiał odbierała mu dech w piersiach. Poczuł, że pomału mdleje.
Gdy się ocknął przywitał go silny ból głowy. Starał się podnieść i w tym samym momencie uświadomił sobie, że był to błąd. Strup na skroni Efrain’a , który przywarł do podłoża, na którym wcześniej chłopak musiał leżeć dłuższy czas, oderwał się i uwolnił strugę ciepłego osocza oraz falę bólu, a sam brunet wydał z siebie stłumiony krzyk, a następnie upadł, gdyż nie miał siły ustać . Oprócz kilku niegroźnych stłuczeń czuł się całkiem dobrze. W sumie to sam nie wiedział, dlaczego jeszcze żyje.
-Przecież spadłem z jakiejś wysokości. Dlaczego, więc nic poważnego mi się nie stało? - Zadawał sobie pytania, chociaż nie umiał na nie odpowiedzieć.
Jedynie, co przychodziło mu na myśl i udało się przebić przez potworny ból głowy to fakt, że nadal śni, a to był cholernie realistyczny sen.
Próbował wstać jeszcze raz. Dotychczas niegroźne jak mu się wydawały stłuczenia odezwały się jakby z uśpienia. Syknął przez zęby i z trudem podniósł się wpierając uprzednio rękami.







Rozdział III
„Prawdziwa siła wiąże się z wspomnieniami ”
Stał jeszcze chwilę przed budynkiem szpitala. Nie mógł uwierzyć w to, iż opuścił mury kliniki. Niczym gdyby właśnie wyszedł z więzienia po bardzo długiej odsiadce i stał się nowym pełnoprawnym oraz zresocjalizowanym obywatelem społeczeństwa. Szedł chodnikiem. Utykając wyraźnie na prawą nogę mijał kolejne sklepy. Mimowolnie przejrzał się w szybie jednej z sklepowych wystaw. Wyglądał okropnie. Jego blada cera wydawała się być bardziej bledsza niż kiedykolwiek. Gdzie niegdzie na jego twarzy występowały elementy szarości, które komponowały się perfekcyjnie z podkrążonymi oczami. Delikatnie przetłuszczone włosy uzupełniały całokształt aparycji żywego zombie. Poza tym oprócz tego, że wyglądał, czuł się jak świeżo ożywiony trup.
Wokół niego tłoczyli się ludzie, którzy z niewiadomego dla Efraina’a powodu byli w ciągłym biegu, jakby ich życie od tego zależało. Jeśli się zatrzymają umrą, więc muszą bezustannie się poruszać. Według ucznia Sanktuarium ich zachowanie przypominało trochę jak gdyby ci mężczyźni, kobiety, a nawet dzieci znajdowali się w tak zwanym Circulus Vitiosus błędnym kole, z którego nie mogą się uwolnić. Przeszedł kolejnych kilkanaście metrów poczym skręcił w lewo, a następnie szedł dalej prosto ścieżką, która doprowadziła go do niewielkiego parku, przypominającego bardziej odgrodzony plac zieleni, ochroniony przed trującym miastem. Zmęczenie przypomniało o sobie, więc postanowił, iż przysiądzie na jednej z napotkanych ławek. Owy placyk zieleni jak zdążył Efrain zaobserwować był chętnie odwiedzany przez ludzi różnego wieku. Tu małe dzieci urządzały sobie zabawy w berka goniąc się wokół drzew, trochę starsi ścigali się na rowerach robiąc z tego nieznacznego skrawka zieleni tor żużlowy. Młodzież spotykała się i przesiadywała, czy to na trawie bądź na ławkach i przeżywała swoje romantyczne chwile lub pochłonięta była rozmowami. Najstarsi zaś spacerowali albo pilnowali bacznie, aby nic złego nie stało się ich młodym latoroślom. Efrain natomiast pomimo panującego w tym miłym miejscu radosnego gwaru doświadczał ogromny spokój. Podświadomie odczuwał, że może w tym miejskim parku odpocząć nie tyle, co fizycznie, a psychicznie. Zapomni o wszystkich troskach i zacznie myśleć o rzeczach przyjemnych. Nie wiedział jak to możliwe, ale świadomość nasycała jego głowę myślami, że ten niewielki park może być dla niego oazą wewnętrznej harmonii, której tak potrzebował, aby zapomnieć o okolicznościach, które dotychczas spotkały go w jego życiu. Te irracjonalne na pierwszy rzut oka refleksje tłoczyły się w jego głowie aż uformowały się w jednolitą masę tworząc tym samym jedną zwartą koncepcję, która rozpromieniła się w jego umyśle jak światło świeżo wkręconej żarówki. Pomysł ten dotyczył tego, że ten jakby nie patrząc mało znaczący element miejskiej konstrukcji mógł być miejscem, którego Efrain asocjacyjnie szukał.
Przestał rozmyślać i powrócił do rzeczywistości, a chwile później spostrzegł, że na jednej z ławek znajdujących się naprzeciwko niego przysiadła jakaś dziewczyna. Zdążył jedynie zauważyć, że młoda kobieta ma długie rude włosy, a w ręku trzyma książkę. Nie udało mu się ujrzeć jej twarzy, ponieważ niewiasta ukryła ją za zasłoną stworzoną z utworu, który, jak Efrain zdążył zauważyć ogromnie ją zainteresował. Próbował odczytać tytuł dzieła jednak dziewczyna kurczowo trzymała palce na okładce, w miejscu, gdzie powinien znajdować się tytuł dzieła. Jedynie, co udało mu się ustalić to imię i nazwisko autora, którym był William Szekspir. Nie wiedział dlaczego, ale dziewczyna zainteresowała go, stała się obiektem jego obserwacji. W końcu nieznajoma jakby spostrzegła, że jest obserwowana, więc uniosła oczy znad książki. Oczy jej koloru agatu spotkały się z nieśmiałym wzrokiem Efrain’a. Chłopak wymienił z nieznajomą kilka spojrzeń poczym delikatnie się uśmiechnął. Dziewczyna najwyraźniej nie zwróciła na to uwagi bądź nie była zainteresowana osobą młodzieńca , gdyż nie odpowiedziała tym samym, a jedynie powróciła do lektury, od której została oderwana. Efrain nie zraził się brakiem reakcji z jej strony, ponieważ nie przyszedł tu gapić się na obce mu dziewczyny, a tym bardziej starać się zwrócić ich uwagę na swoją osobę. Po prostu zawitał do tego parku, aby chwilę odpocząć i ruszyć dalej.
Miał już wstawać i iść dalej, ale szybko odrzucił te myśli, ponieważ, gdy próbował się podnieść przeszyła go fala bólu promieniująca w nodze. Postanowił, więc, że zostanie jeszcze na chwilę w tym przyjemnym miejscu. Rozsiadł się wygodnie na ławce, a do tego delikatnie odchylił głowę. Jego wzrok zatrzymał się na pobliskim drzewie na gałęzi, którego przysiadł maleńki ptak. Stworzonko to było nijakie, udekorowane czerwonymi i szarymi barwami. Jednak nie wiedząc czemu patrząc na tę istotkę na twarzy Efrain’a malował się uśmiech. - On jest taki sam jak ja- stwierdził chłopak. Niczym się nie wyróżnia, a jednak jest inny od pozostałych ptaków - ciągnął dalej. Stworzenie podreptało po gałęzi w tą i z powrotem, a następnie zaczęło wydobywać z siebie delikatne dźwięki, które przerodziły się w głowie Efrain’a w melodię. Dźwięki, które o dziwo jakby były mu znane.


- Jeszcze raz- powiedział spokojny głos starca, który tylko na moment przerwał wygwizdywanie melodii, aby wydać polecenie swojemu uczniowi.
Trenowali. Mistrz Nivo postanowił, iż zajęcia nie powinny odbywać się jedynie na placu treningowym, dlatego też przeniósł nauki w plener, aby jego uczeń nie znudził się widokiem świątynnych murów. Znajdowali się niedaleko Sanktuarium. W miejscu, w którym przebywali panował niewyobrażalny spokój, wiatr podrywał z ziemi delikatnie liście i kołysał nimi w takt powietrznej muzyki. Cisza ta tłumiona był jedynie melodią, którą od momentu przybycia do tego miejsca wygwizdywał Nivo. Starzec zajął wygodną pozycję, zasiadając na jednym z kamieni, które licznie występowały wraz z okalającymi ten teren drzewami. Na środku tego trawiastego terenu klęczał, oddychając ciężko Efrain, a pot spływał po jego już wilgotnych kruczoczarnych kosmykach włosów.
- No dalej chłopcze spróbuj jeszcze raz wyzwolić swoją energię kosmiczną- powiedział starzec, do potwornie zmęczonego ucznia.
- Już… nie mogę- odpowiedział Efrain poczym osunął się do tyłu uderzając plecami o ziemię. Leżąc z głową skierowaną ku niebu zaczął rozmyślać . -Najpierw serwuje mi morderczy trening w postaci ćwiczeń fizycznych i siłowych, a następnie prosi żebym się skupił i wyzwolił kosmos. Skoro ja jedynie marzę o odpoczynku. On chyba postradał zmysły- ciągnął Anglik.
Nivo widząc leżącego Efrain’a zszedł z głazu, a następnie wolnym krokiem podszedł do swojego ucznia, który ciężko oddychał.
- Chłopcze nic Ci nie jest?- pytając się spojrzał na swojego ucznia z troską.
- Wszystko w porządku- Efrain odpowiadając uśmiechnął się- muszę tylko chwilę odpocząć- ciągnął dalej nie zmieniając wyrazu twarzy.
- To dobrze, bo zaczynałem się już martwić- zaczął Nivo poczym przysiadł obok leżącego Efrain’a. W miarę jak Nivo kontynuował dalej swoje rozważania chłopak zaczął się podnosić, aby nie urazić mistrza swoim brakiem kultury.
- Zauważyłem, że masz ogromne problemy z wyzwoleniem swojej energii kosmicznej. Szczerze mówiąc to panowanie nad swoją mocą nie jest łatwe, jednak myślałem, że stać cię na więcej. Nie martw się. Nikt przecież nie jest alfą i omegą. Po woli wszystko opanujesz- mówiąc to spojrzał na swojego ucznia i tak, jak potrafił uśmiechnął się do trochę przybitego Efrain’a słowami Mistrza. Wiesz dlaczego Cię tu przyprowadziłem- zapytał swojego ucznia i rzucił mu pytające spojrzenie.
- Ponieważ to najlepsze miejsce, gdzie można wypoczywać po treningach mistrza ?- odpowiedział Efrain szczerząc się do staruszka.
Siwowłosy muzyk delikatnie pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć, że głupszej odpowiedzi nie mógł się spodziewać.
- Nie. Przyprowadziłem cię tu, abyś odnalazł w sobie harmonię, której tak bardzo ci brakuje. Twoje serce i umysł przepełnione są wspomnieniami powiązanymi z przykrymi doświadczeniami, które powodują, iż nie możesz uzyskać wewnętrznego spokoju, co blokuje twój kosmos.
Młody uczeń posmutniał wsłuchując się w słowa Mistrza. - Mam wyzbyć się wspomnień? –
zaczął się zastanawiać. Jeśli się ich pozbędę to tak jakbym zapomniał o mamie, Molly o dziadku. Jakby nigdy nie istnieli.
- Ja… - zaczął niepewnie Efrain. Ja nie mogę zapomnieć. Wspomnienia to wszystko, co mi pozostało- ciągnął dalej, a tym sam stawał się coraz bardziej smutny.
Starzec przez chwilę milczał, układając sobie w głowie stosowną odpowiedź, poczym powiedział.
- Mogłem się spodziewać takiego wyjaśnienia z twojej strony - rozpoczął Nivo mówiąc poważnym głosem – Prawie wszystko, co przypomina ci bliskich wprawia cię w smutek, a jednak niesie ze sobą również radość prawda?- Staruszek nie czekając na odpowiedź ze strony ucznia mówił dalej. Skoro wspomnienia to jedyna pamiątka jaka pozostała ci po rodzinie to nie mogę kazać ci się ich wyzbyć. Jednak zapamiętana przeszłość może być dla ciebie zgubna. Jeśli bolesne wspomnienia będą silniejsze niż te, które wywołują w twoim sercu radość staniesz się bezsilny. Jednak dobre wspomnienia również nie mogą górować nad tymi smutnymi.
Przerywając nagle swoją wypowiedź O’Brien dodał na zakończenie.
- Wiem, że to wszystko wydaje się być nielogiczne i niemożliwe do zrealizowania. Jednak nie martw się i na to znajdziemy jakieś rozwiązanie- wstając poklepał ucznia po głowie uśmiechając się życzliwie, a następnie udał się w stronę kamienia , z którego chwilę wcześniej musiał zejść.
- Spróbujemy jeszcze raz ?- zagadnął siedzącego jeszcze na ziemi Efrain’a.
- Dobrze- odpowiedział chłopak, a następnie wstał.
Nivo zasiadł znów na głazie. Przez chwilę wyglądał jakby myślał, a później wlepił w ucznia swoje znane chłopakowi spokojne oczy i powiedział.
- Efrain. Chłopcze. Zapomnij o spokoju wewnętrznym, o którym wcześniej wspominałem . Nie myśl o tym. On nie jest dla ciebie. Skup się na swoich wspomnieniach i sytuacjach z nimi związanymi. Tymi radosnymi, jak i przykrymi. Tylko one mają istnieć w Twoim umyśle i sercu. Gdy będziesz gotowy daj mi znać.
Zielonooki stał wsłuchując się w słowa mistrza.
- Chłopcze jesteś gotów?- zapytał zniecierpliwiony Nivo.
Młodzieniec pokiwał przecząco głową, a następnie pogrążył się w myślach.
Zacznijmy ,więc- zaczął rozmyślać Efrain. Jak to było? Wspomnienia mają przepełniać moje serce i umysł tak? . Łatwo powiedzieć trudniej zrobić. Muszę przypomnieć sobie wszystkie najbardziej bolesne i te najprzyjemniejsze wspomnienia - prowadził dyskusje w swojej głowie. Zamknął oczy, a po chwili zadeklarował Mistrzowi Nivo.
- Jestem gotowy!
Na słowa gotowości ucznia starzec zaczął znów wygwizdywać melodię, która wcześniej wybrzmiewała z jego ust, a młodzieniec pogrążył się w wspomnieniach.
Jako pierwsze do jego głowy trafiły wspomnienia związane z śmiercią mamy. Zapamiętał dokładnie tę scenę, w której klęczał przy umierającej matce. Jednak szybko ten obraz został zastąpiony zgoła odmiennym. Zupełnie innym. Napełniającym jego serce radością. Przypomniał sobie jak wieczorami, kiedy nie mógł zasnąć mama czytała mu bajkę na dobranoc. Obrazy, które wykreował zamazały się, a w ich miejscu pojawiły się wizje związane z pobytem w domu dziecka i rozstaniem z Molly. Długo nie musiał czekać, aby pojawiła się przeszłość, która niosła ze sobą ukojenie. Otóż przypomniał sobie chwile, w których wraz z siostrą spędzał czas na wspólnych zabawach. Dalej przed oczami ukazała mu się postać dziadka, który zastąpił mu ojca. Niestety sylwetka staruszka szybko zniknęła opuszczając Efraina tak jak zrobił to Joseph.
Im dalej chłopak zagłębiał się w wspomnieniach i uczuciach, tak dalej Nivo akompaniamentował mu wygwizdując melodię. Melodię, na której wcześniej się nie skupił. Znał tę nutę. - Przecież to melodia z utworu Ennio Moricone „Gabriel’s Oboe”!- oprzytomniał
- Dlaczego wcześniej jej nie rozpoznałem?- począł się zastanawiać
Wspomnienia, które teraz wizualizowały się w jego głowie złączyły się z melodią wygwizdywaną przez Nivo dając tym samym dziwne uczucie. Czuł się jakby czas zwolnił, a on był zahipnotyzowany. Wokół niego panowała pustaka, a on sam stał pośrodku nicości. Sam. Bez rodziny. Opuszczony, samotny, bezbronny. Tylko melodia, którą wciąż słyszał krążyła wokół niego tak jak gdyby była namacalną rzeczą, którą można dotknąć, schwycić i zamknąć w pudełku po zapałkach. Efrain stał dalej zagłębiając się w wspomnieniach, które powoli zaczęły zanikać, a melodia, która była dotychczas bardzo wyraźna stawała się coraz cichsza aż w końcu przestała wybrzmiewać.
Jednak Efrain stał dalej. Nadal nie otwierając oczu oczekiwał, że może jednak na nowo wspomnienia zaczną mu się ukazywać, a melodia powróci i nadal będzie krążyć obok niego. I nie pomylił się wspomnienia oraz melodia powróciły. Jednak coś było nie tak. Przeszłość nie wizualizowała się, a jedynie kumulowała się w jego głowie, uczucia z nią związane kolejno radowały jego serce, a żeby za chwilę napełnić je negatywnymi emocjami. Natomiast melodia, która krążyła wokół niego zmieniała się w światło, które teraz zaczęło go skrupulatnie otaczać. Choć myśl, iż coś nie pasuje w całej tej sytuacji nadal nie dawała mu spokoju. Tym razem również się nie pomylił. Jasność , która otoczyła Efrain’a w całości poczęła wydobywać z siebie ciemne iskry, które coraz silniej oplątywały chłopaka sprawiając mu tym samym przepełniający całe ciało ból. Otworzył oczy wydając z siebie okrzyk cierpienia. Nie mógł uwierzyć temu co widzi. Snopy iskier falowały wokół niego. Ból, który początkowo przeszył jego ciało zanikł przekształcając się w cudowne uczucie siły, która teraz zawładnęła Efrainem. Patrzył na uśmiechającego się delikatnie do niego Mistrza poczym sam wyszczerzył się w kierunku Nivo. Pozostał jeszcze chwilę w pozycji stojącej, a następnie poczuł, iż jego nogi zaczynają drżeć, a on sam opada z sił. Moc kosmiczna, która przyszła nagle, równie szybko odeszła, a Efrain znów znalazł się na kolanach.
Czuł się niebywale zmęczony, ale zarazem dumny z siebie, iż wreszcie wyzwolił siłę, o której mówił starzec. Jednak nigdy by nie przypuszczał, że uwolnienie tej mocy może wiązać się z tym co jeszcze przed chwilą otaczało jego ciało. Nie zauważył kiedy Nivo stanął nad nim.
- Bardzo dobrze chłopcze- zabrzmiał głos starca- właśnie o to chodziło.
- Mistrzu Nivo, czy to był mój kosmos ? Ta moc, która mnie otaczała, była moją siłą kosmiczną?- mówiąc Efrain podniósł głowę ku górze by móc spojrzeć w oczy staruszka, a z jego słów można było odczytać dezorientację.
Jednak Mistrz nie odpowiedział, a jedynie uśmiechnął się i zaczął wygwizdywać znaną Efrainowi melodię…


  Podniósł głowę. Ptaszek, który siedział na gałęzi odleciał, a dziewczyna z ławki naprzeciwko dalej czytała książkę Szekspira.
- Harmonia i wewnętrzny spokój nie są dla mnie- zaczął rozmyślać. Wspomnienia. Nie zawsze szczęśliwe to jednak one dają mi prawdziwą siłę.
   Wstał z ławki i udał się w kierunku miejsca, do którego zmierzał. Ruiny, a w nich droga do Sanktuarium. Mijając dziewczynę pochłoniętą lekturą jeszcze raz spojrzał w jej kierunku. Ona w tym samym momencie zwróciła wzrok ku niemu, a następnie uśmiechnęła się odsłaniając skrywaną dotychczas bardzo ładną buzię oraz tytuł książki „Burza”. Odpowiedział również uśmiechem.

D  Damian Gamrot

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz